„E.T.” to z całą pewnością jeden z najlepszych filmów w karierze Stevena Spielberga a jednocześnie jeden z najbardziej przebojowych obrazów w historii kinematografii. W tym roku „E.T.” obchodził swoje 20 urodziny i z tej okazji studia Universal Pictures, Amblin Entertainment oraz sam Steven Spielberg przygotowali specjalną, jubileuszową wersją obrazu, która właśnie wchodzi na nasze ekrany. Wyjątkowo nie będę rozpisywał się na temat fabuły filmu, gry aktorskiej, muzyki, czy sposobu realizacji. „E.T.” jest jedną z tych produkcji, które zna każdy zatem nie ma sensu powtarzać w tym miejscu opinii znanych już od lat, powiem jedynie, że obraz przez te 20 lat nic a nic się nie zestarzał. „E.T.” oglądałem tylko raz w życiu. Miałem wtedy 7, czy 8 lat i pamiętam, że z wypiekami na twarzy śledziłem przygody kosmity i jego nastoletnich przyjaciół. Podobnie jak inne dzieci na sali płakałem, kiedy E.T. odszedł i cieszyłem się, kiedy udało mu się wrócić do domu. Na prasowy pokaz „E.T.” szedłem jednak z mieszanymi uczuciami. Obawiałem się, że teraz nie dostrzegę już w filmie tej magii, którą widziałem przed 20-laty, że będzie mnie śmieszył swoją infantylnością i naiwnym melodramatyzmem. Na szczęście nic takiego się nie stało. Podobnie jak przed laty obraz bawił i wzruszał. Siedzące obok mnie dzieci wpadły w rozpacz, kiedy wydawało się, że E.T. umarł – „on nie umarł mamo, powiedz, że nie umarł, on nie mógł umrzeć” – nerwowo pytały się towarzyszącej im matki i nie kryły swojego zadowolenia ze szczęśliwego zakończenia filmu. Pokazywana obecnie w kinach wersja jubileuszowa nieznacznie różni się od oryginału. Wersja specjalna zawiera zmiksowaną cyfrowo ścieżkę dźwiękową oraz kilka dodatkowych scen, w tym ujęcia generowane komputerowo. Nie są to jednak na tyle istotne zmiany, żeby wpłynęły na odbiór filmu – poprawiono mimikę E.T., kostium Elliotta podczas lotu na rowerze powiewa na wietrze (nie miało to miejsca w pierwszej wersji) itp. Na uwagę zasługują jednak dodatkowe sceny, które z różnych względów nie pojawiły się w oryginale. W nowej wersji nie dodano co prawda ujęcia, w którym pojawia się Harrison Ford (materiał taki został nakręcony), ale za to umieszczono wspaniały fragment kąpieli E.T. oraz krótką scenkę z Drew Barrymore, w której Mary poszukuje Elliotta w czasie święta Halloween. W „E.T.” wprowadzono również kilka zmian, które przez widzów w USA odebrane zostały jako reakcja Spielberga na zamachy z 11 września. Z filmu całkowicie usunięto broń. W scenach, w których policjanci usiłujący zatrzymać uciekających chłopców trzymają w rękach shotguny przy pomocy technologii cyfrowej karabiny zamieniono na krótkofalówki. W jednej scenie delikatnie zmieniono również dialogi. W nowej wersji Mary nie zakazuje Michaelowi iść na Halloween, dlatego że wygląda jak 'terrorysta’, jak to miało miejsce w oryginale, ale dlatego, że wygląda jak 'hipis’. Nie są to zmiany duże i na pewno wielu widzów nie zwróci na nie nawet uwagi, ale warto o nich wspomnieć bo o chęci usunięcia broni z filmu Spielberg mówił już w roku 1995. „Żałuję dwóch rzeczy, jeśli chodzi o „E.T.”. Żałuję, że został użyty pistolet, do zatrzymania dzieci. Żałuję też, że w ogóle pojawiła się w E.T. jakakolwiek broń. Jeśli będę miał taką okazję zastosuję technikę cyfrową, aby usunąć te pistolety z rąk policjantów” – powiedział reżyser w trakcie jednego z wywiadów. Jak widać słowa dotrzymał. „E.T.” wchodzi na nasze ekrany w wersji dubbingowanej i musze przyznać, że w tym przypadku polski dystrybutor się nie popisał. Z całej obsady dobrze wykonano jedynie głosy E.T. i Elliotta pozostałe role są niestety fatalne. Mali widzowie na pewno nie zwrócą na to uwagi, ale dorośli, którzy będą chcieli przypomnieć sobie film mogą czuć się zawiedzeni. „E.T.” to cały czas dobry film. Warto wybrać się z dzieckiem, czy młodszym rodzeństwem, choć przyznam szczerze, że nowa wersja nie różni się od oryginału na tyle, żeby obejrzeć ją koniecznie w kinie. Moim zdaniem film wystarczy obejrzeć na DVD, gdzie oprócz doskonałej jakości mamy możliwość wybrania sobie wersji bez dubbingu.